niedziela, 16 sierpnia 2009

Cesarskie pałace

Wczoraj zwiedziliśmy Zakazane Miasto. Niesamowite tłumy przewalają się przez to miejsce, co uniemożliwia jakiekolwiek podziwianie go. Tłum + upał = flak. Tak właśnie wyglądaliśmy podczas zwiedzania.

Teren Zakazanego Miasta jest bardzo duży. Wygląda to mniej więcej tak, że jest ładna brama, przez którą się przechodzi, plac, następna podobna brama, plac, brama, plac, pałac, plac, brama, plac, brama. Po bokach są różne pawilony, tak że teren jest zamknięty (wielokrotnie ;). Architektura oczywiście bardzo ciekawa, tylko jak w takich warunkach można dostrzec jej piękno? Ponadto dostęp do wszelkich wnętrz był zabroniony. Pałac i pawilony były otwierane, lecz barierka zabraniała wejścia. Dostępnych było tylko kilka sal z muzealną wystawą ozdobnego cesarskiego wyposażenia, lecz i ta nie była porywająca, bowiem najcenniejsze przedmioty Historia wysłała na Tajwan. Na dodatek masy Chińczyków chodzą i strasznie śmiecą, przed pałacem cesarskim notabene (Chińczycy nadal mają w zwyczaju swobodne upuszczanie na ziemię niepotrzebnych im przedmiotów, takich jak papierek po lodzie albo butelka po wodzie, właściwie gdzie popadnie; całe szczęście zwyczajowe charkanie i plucie jest już o wiele rzadsze, chociaż też się zdarza). Wracając jednak do Zakazanego Miasta, to musimy stwierdzić, że większe wrażenie osobiście zrobiła na nas Świątynia Konfucjusza. Zaciszna i mniej komercyjna. Nie znamy się w ogóle na architekturze chińskiej, ale po prostu Zakazane Miasto nas nie oczarowało.

Co ciekawe, poza-azjatyckich turystów nawet w tym miejscu było naprawdę niewielu. Minęły nas może dwie wycieczki plus dosłownie kilku (nawet nie kilkunastu) indywidualnych zwiedzających – vs. setki wycieczek chińskich i tysiące Chińczyków z rodzinami. W jakiejś naszej wizji Chin sprzed wyjazdu znajdowało się tu więcej Amerykanów i Europejczyków ;p.






Na północ od Zakazanego Miasta, na wzgórzach znajdują się dwa parki. Wybraliśmy ten, który nazywa się Beihai. Tam już trochę odetchnęliśmy, bo mniej ludzi było i nawet kawałek cienia się znalazł, jak to w parku. Bardzo ładnie tam było. Ten park został zbudowany według stylu północnego. W przeciwieństwie do stylu południowego, są to ogromne przestrzenie, często z wodą (Mi marzy się spacer po parku w stylu południowym, który jest malutkim terenem poprzedzielanym różnymi skałami, roślinami, ścianami i tworzy niezwykły labirynt). Beihai składa się głównie z ogromnego jeziora. Na nim jest wyspa Qiong, na której jest góra, z tybetańską stupą, Biała Dagoba. Przewodnik obiecywał, że z góry widoczna jest panorama Pekinu wraz z Zakazanym Miastem, jednak nic nie było widać z banalnego powodu – wszystko zasłaniały drzewa. Schodząc z drugiej strony ze wzgórza, dochodzi się do końca wyspy. Dalej roztacza się widok na dość duże jezioro, na którym kręci się masa rowerków wodnych. Możliwe jest zejście z wyspy i obejście jeziora dookoła, ale na to zabrakło nam sił.





No i fotka pt. "Alicja wśród bambusów, czyli KoAla":


W drodze do metra, odważyliśmy się pierwszy raz wejść do baru chińskiego. Prowadziła go cała rodzina, która niesamowicie zaaferowała się naszym przyjściem i była niesamowicie zdziwiona, że potrafię coś powiedzieć po chińsku. Gdy zamówiliśmy dania, najpierw przez kilka minut siedzieli przed nami , wpatrywali się i zagadywali mnie. Nawet jak zaczęliśmy jeść, to cały czas się przyglądali, komentując miedzy sobą to, w jaki sposób trzymamy pałeczki :). Na ogół ta nachalność Chińczyków strasznie nas irytuje, ale ci byli tak pocieszni, że im to wybaczyliśmy. Gdy nasycili się naszym widokiem, każdy wrócił do swojej roboty i mogliśmy w spokoju zjeść. Tede zjadł coś w stylu kurczak w jajecznicy z pomidorami. Pycha! Ja miałam tofu z jakimś sosem. Już mniej smaczne, ale też dobre. Porcje były bardzo duże, a za obie plus piwo zapłaciliśmy w sumie 23 yuany (około 11 zł). Już doba cała minęła od zjedzenia tego pierwszego chińskiego posiłku i jak na razie żadne rewolucje żołądkowe się nie pojawiły :).

***


Dzisiaj cały dzień spędziliśmy w letniej rezydencji cesarzy – w Pałacu Letnim (Yiheyuan). Jest to ogromny park, z wielkim jeziorem (Kunming) i wieloma pawilonami, w tym z pałacem. Na jeziorze pływa pełno łodzi i rowerków wodnych, promenada wokół jeziora zawiera wiele ciekawych mostów (niektóre bardzo strome – jakby były zbudowane na czymś w kształcie jaja). Główny kompleks budynków znajduje się na górze i trzeba pokonać wiele skalnych stopni, aby się tam dostać. Wokół pałacu wije się wiele pięknych pawilonów i altan, a nawet jaskiń, które tworzą strome labirynty. Do tej pory jest to najładniejsze miejsce jakie zwiedziliśmy w Pekinie. Wejście kosztowało 60 yuanów od osoby ( trochę mniej niż 30 zł), ale spędziliśmy tam o wiele lepiej czas niż w Zakazanym Mieście, gdzie bilety kosztowały tyle samo. Szczerze polecamy! :)







Wracając mieliśmy dosyć daleko do stacji metra, więc zdecydowaliśmy się na całkiem wygodną i dosyć tanią przejażdżkę zmotoryzowaną wersją rikszy. Było wesoło, szczególnie gdy pojazd na skróty przeciskał się przez słupki przy przejściu dla pieszych (te, które teoretycznie uniemożliwiają przejazd pojazdom :) oraz gdy zdecydował się fragment drogi przejechać pod prąd ;p No ale widać było, że robi to nie od dziś, więc jedynie zdziwieni siedzieliśmy za jego plecami.


1 komentarz: