poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Szczyt szczytów...

Siedzimy właśnie w jakiejś betonowej, przyosiedlowej altanie w mieście Tai’an. Mamy stąd niezły widok na Taishan – jedną z pięciu świętych gór taoistycznych, a być może i najświętszą, a przynajmniej bardzo popularną. Dlaczego nie wchodzimy na szczyt? Historia długa, która kończy się tym, że dodajemy ten tekst na bloga już z Nankinu (mieliśmy tu być najwcześniej jutro). Ale bezpośrednim powodem jest cena – musielibyśmy za taką przyjemność zapłacić około 150 złotych! I ta cena właśnie jest szczytem szczytów. Nie jesteśmy taoistami, nie przybyliśmy tutaj na pielgrzymkę, zatem nie będziemy przepłacać i zostajemy na dole.

Zacznijmy od początku…

Nasza górska przygoda rozpoczęła się na szczycie Songshan, jeszcze w okolicach Luoyangu. To ten sam szczyt, na zboczu którego znajduje się słynne Szaolin. Zakon jednak ominęliśmy ze względu na wątpliwą przyjemność za sporą opłatą. Mistrzów Kungfu i tak byśmy nie spotkali, a na ćwiczącą młodzież można było się natknąć nawet na zwykłej ulicy (jest tam wiele różnych szkół tej sztuki walki, funkcjonujących dzięki bliskiemu sąsiedztwu tej najsłynniejszej, której status w chińskim społeczeństwie można podobno porównać do Uniwersytetu). O tym, jak nas oszukano przy kasie biletowej już pisaliśmy, więc teraz się skupimy na przyjemniejszych kwestiach. Obydwa szczyty (Songshan oraz Taishan) mają podobną wysokość i charakter. Są dosyć skaliste, lecz porastają je drzewka i krzewy wszędzie, gdzie tylko utrzymany jest w miarę równy poziom. Na Songshan nie mieliśmy pogody, mgła była zbyt gęsta do podziwiania przestrzennych widoków, ale to nie szkodzi, bo wielkie skały wyłaniające się spomiędzy chmur również robiły wrażenie.
Co innego teraz, powietrze jest przejrzyste i możemy cieszyć się panoramą gór z Tai’an ze słynnym Taishan na czele.

Wracając jeszcze do Songshan. Znajduje się ona w znacznej odległości od Luoyang i na dworcu autobusowym cwanym Chińczykom udało się nas namówić na podróż autobusem owszem zmierzającym do wskazanego celu, lecz ze zorganizowaną wycieczką w środku i nikt nie raczył nas powiadomić, że podróż będzie trwała 3 godziny (zamiast mniej więcej 1.5h), bo po drodze wycieczka zrobi dwa półgodzinne postoje. Do tego przewodniczka tej chińskiej wycieczki z niewiadomych względów w pewnym momencie zaczęła śpiewać (!) stojąc na przedzie autokaru jakby urwała się właśnie z jakiegoś taniego musicalu.

Przeboje mieliśmy również w pociągu z Luoyangu do Tai’shan, który przyjechał z 4-godzinowym spóźnieniem, a dojechał z opóźnieniem 7 godzin (jechał 12 godzin) i tym sposobem osiągnęliśmy dokładnie to, czego przez cały czas staraliśmy się uniknąć – znaleźliśmy się ze wszystkimi bagażami, w środku nocy, w nowym mieście, które nawet nie oświetla ulic nocą (bo po co). Mało tego, bowiem okazało się, że nasz hostel prawdopodobnie nie istnieje.

Wybór hosteli w Tai’an jest naprawdę skromny i dlatego ratowaliśmy się opcją najtańszą – hotelem, który od początku jednak wydawał nam się podejrzany, bowiem nie działał podany przez nich adres e-mail. W dodatku Google Maps nie odnalazło wskazanej ulicy w tym mieście. Niestety miejscowi taksówkarze okazali się nie lepsi, a nawet gorsi, bo za przejażdżkę po mieście nie przynoszącą żadnych efektów chcieli jeszcze pieniędzy. Przepadło również 10% depozytu opłaconego przy składaniu rezerwacji pokoju przez Internet. Podejrzewamy, że to jakiś hostel-widmo ściągający depozyty i znikający po jakimś czasie. Ogólnie to ze względu na ciągłe dopłaty do biletów kolejowych, kosmiczne kwoty za wejściówki do atrakcji oraz różne przygody, takie jak w kasie na Songshan lub ten w Tai’an, jesteśmy już nieco pokłóceni z naszymi kontami bankowymi, ale oczywiście jakoś sobie poradzimy, tak więc don’t worry o nas :). Szczególnie, że w jakimś stopniu ratuje nas coraz silniejszy kurs złotego, tak więc jeśli chcecie nam pomóc, to nie dajcie się tam w kraju żadnemu kryzysowi! ;).

Jeśli chodzi o opłaty, to chyba jeszcze nie wspominaliśmy o innej charakterystycznej cesze wejściówek w Chinach. Otóż często zdarza się tak, że są one „stopniowe”, a właściwie to „wielokrotne”. Na przykład: jest sobie park i trzeba zapłacić za wejście do niego; główną atrakcją parku jest dajmy na to jakaś świątynia i okazuje się, że tuż przed nią stoi kasa biletowa!; mało tego, pod świątynią znajdują się na przykład groty, więc wymagana jest kolejna opłata w celu ich zwiedzenia. Oczywiście o tych dodatkowych opłatach nic się nie wie, gdy nabywa się pierwszy bilet. A wszystko po to, aby wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Rozmawialiśmy o tym m.in. ze wspomnianymi Anglikami (wycieczka na Wielki Mur) i stwierdziliśmy, że wprawdzie u nich jest o wiele drożej, to jednak pobyt turystyczny kosztuje podobnie, bo tam nawet najwspanialsze muzea i galerie są darmowe, tak jak wszystkie parki i inne atrakcje. A tutaj WSZYSTKO płatne jest słono i niekiedy kilkukrotnie.

Tak więc z Tai’an zmyliśmy się już wieczorem, w dniu przyjazdu, bo całym dniu spędzonym na mieście, przemieszczając się ze wszystkimi bagażami, ale to nie szkodzi :). Do Nankinu jechaliśmy kuszetkami klasy „hard” i to w pociągu o oznaczeniu przed którym Internauci przestrzegają, a dokładnie to bez żadnej literki numer 2555. No i okazało się, że główna różnica (poza układem, rozmieszczeniem różnych elementów, drabinek, duperel) polegała jedynie na braku klimatyzacji. Biorąc pod uwagę to, że w Polsce trudno w ogóle trafić na taki wynalazek w pociągu, to stwierdzamy, że kolej chińska jest na znakomitym poziomie i naprawdę warto nią podróżować.

Tym oto sposobem pozdrawiamy już z Południowej Stolicy. Zatrzymaliśmy się w bardzo przyjemnym hostelu (super ogródek, z którego właśnie dodaję wpisy! - na fotce) na jedną tylko noc, bowiem już jutro pierwszy dzień „przyjęć” studentów zagranicznych. Nasz Uniwersytet znajduje się bardzo blisko hostelu, więc już sobie odrobinę zwiedziliśmy kampus, w którym przyjdzie nam przebywać przez najbliższe 5 miesięcy. Jest bardzo zadbany, pełno w nim różnorodnej zieleni i oczywiście młodzieży (na razie tylko chińskiej). Więcej o Ho Hai University i Nankinie w przyszłych wpisach.

Fotki z Songshan




Fotki z Taishan... w tle ;)

1 komentarz:

  1. Kochani ! To My, Tourcoing! Po zamieszaniu wakacyjnym w koncu dossalam sie do komputera i sledze Wasze losy w przepastnych Chinach.. Wyglada to wszystko cudnie, natura wybujala i zabytki przepiekna, ale najpiekniejsza Alicja, ktorej klimat chyba sluzy bo na zdjeciach wychodzi rewela! Trzymajcie sie dzielnie! Do nastepnego !! Garciowie

    OdpowiedzUsuń