środa, 26 sierpnia 2009

Kolej na Luoyang

Już drugi wieczór mija nam w mieście Luoyang (5h godzin od Xi’an na wschód). No i znów rozpoczynamy eksploracje nowego miejsca leniwie, czyli od spacerku po najbliższej okolicy i wypróbowaniu miejscowych barów z jedzonkiem. Przy tej drugiej okazji udało nam się zjeść najtańszy posiłek ever – dwie spore miski pod tytułem „do syta i jeszcze więcej” o niespotykanie smacznej zawartości + piwko za 4 PLN razem. Oby takie miejsca były w Nankinie! :) Na fotce przykładowe menu :)

Jak powyższy tytuł wskazuje, do Luoyang do jechaliśmy koleją :). Ogólnie jest to całkiem wdzięczny sposób lokomocji na terenie Chin. Kolej dopracowana jest na maksa. Jeśli kogoś to interesuje, to kilka zdań temu poświęcę. Przede wszystkim inna jest funkcja dworców, które bardziej przypominają lotniska. Odrębne jest wejście i wyjście. Wejść się nie da bez ważnego biletu (kasy są również odrębne), a gdy już się dostanie człowiek do środka (m.in. po prześwietleniu bagażu), to kierowany jest do odpowiedniej poczekalni. Każdy pociąg ma własną poczekalnię lub jej część, przy której znajduje się zejście na odpowiedni peron. Bramka z poczekalni na peron otwierana jest na około pół godziny przed odjazdem pociągu. Przy niej znów sprawdzany jest bilet, jak i po raz już trzeci przy wejściu do odpowiedniego wagonu. Po raz czwarty bilety oglądają „tradycyjni” kontrolerzy przechodzący się po wagonach. To wielokrotne sprawdzanie jest charakterystyczne ogólnie dla Chin – podobną ilość kontroli biletów mieliśmy chociażby przy okazji zwiedzania Terakotowej Armii. Dodać trzeba, że pociągi są punktualne (np. 10 minut spóźnienia na 11 godzin jazdy z Beijing do Xi’an) oraz ekstremalnie długie (np. 18 wagonów). Wnętrza wyglądają bardzo porządnie, chociaż nie jechaliśmy tymi najsłabszymi pociągami… i nie zamierzamy. Klasyfikacja pociągów jest następująca – to dla naśladowców: najnowsze i najwygodniejsze są składy oznaczane literką Z, następnie jest T, a później K. Połączenia bez literek są najstarsze, a najgorsze z nich podobno są te o numerach powyżej 2000. W Internecie zaleca się nie korzystać z tych składów. Ceny są takie same, tyle że oczywiście bilety szybciej schodzą na pociągi wygodniejsze (jedynie szybka kolej szalejąca powyżej 200 km/h, czyli przede wszystkim trasa Pekin-Szanghaj, posiada odrębny cennik). Ponadto zróżnicowanie cen pojawia się przy wyborze klasy miejsca. Można się przejechać w takich standardach jak – od najtańszego: hard seat, soft seat, hard sleep, soft sleep. Przy wyborze kuszetki należy pamiętać, że miejsce na dole jest odrobinę droższe od górnego. Rozkład jazdy chińskiej kolej dostępny jest na przykład TUTAJ.

Z Beijing do Xi’an jechaliśmy pociągiem z literką Z w klasie soft sleep na dole :) – czyli burżujsko (innych biletów – na tydzień przed odjazdem- już nie było). Wszystko na miejscu, wygodne łóżeczka, elegancki czajniczek z wrzątkiem, kapciuszki jednorazówki, dobra klimatyzacja i jakieś klasyczne chińskie przygrywanie do snu z głośników. Osobiście spodziewałem się czegoś więcej po najwyższej możliwej kombinacji wygody i najdroższej z możliwych ceny. Mimo udogodnień nie da się ukryć, że w klasie soft sleep strasznie się przepłaca, bo przecież wcale nie był nam potrzebny elegancki czajniczek. Jest to jedynie rozwiązanie dla tych, którzy na tańsze bilety się nie załapali – a tak niestety bywa często i powszechnie wiadomo jest dlaczego. Otóż sprytne biura podróży, jak i prywatni „konikowie” wykupują przed czasem wszystkie miejsca na co bardziej popularne połączenia, aby następnie sprzedać je drożej (sytuacja analogiczna do znanego u nas handlowania biletami na koncerty). I cały ten wysiłek kolei, aby wszystko było możliwie dobrze zgrane idzie na marne przez potrzebę zysku ludzi oraz fakt, że mimo naprawdę częstych połączeń i ogromnej pojemności pociągów i tak Chińczyków jest więcej, niż miejsc w tych pociągach ;p. No i my również zostaliśmy zmuszeni do skorzystania z usług „konika” i z Luoyang do Taishan pojedziemy za 60 yuanów więcej, niż kwota na biletach.

Nie opisałem jeszcze drugiej podróży. Z Xi’an do Luoyang, gdzie jesteśmy obecnie. Pociąg z literką K, miejsca hard seat… i co? Niby słabiej, ale wciąż trójmiejskie SKM to przy tym złom! Miejsca wbrew nazwie wcale nie takie twarde, chociaż też nie szczególnie wygodne. A do tego jaka obsługa! Ku naszemu zdziwieniu pracownica kolei obsługująca nasz wagon (i chyba również sąsiedni) bardzo interesowała się bagażami umieszczonymi ponad naszymi głowami, układając je tak, jakby przygotowywała się na trzęsienie ziemi. Oczywiście nic nie mogło nikomu spaść na głowę. Ponadto, średnio co pół godziny sprzątała podłogę (zamiatając, a niekiedy nawet myjąc). Roznosiła również wrzątek dla chętnych. Chińczycy w podróży bardzo dużo jedzą – właściwie cały czas. Część pożywienia kończy na podłodze – stąd tak częsty podłogowy serwis. Całe szczęście, że już tak nie charkają, jak można to usłyszeć jeszcze w opowieściach. Ponadto zachowują się z charakterystyczną dla siebie w każdej sytuacji, nie tylko podróży pociągiem, swobodą objawiającą się na przykład tak skrajnymi dla nas zachowaniami, jak chociażby wyciskanie pryszczy sąsiadowi bez żadnej krępacji. Ponadto Chińczycy nauczyli się żyć „bliżej siebie” w dosłownym tych słów znaczeniu i powszechnie nie zdają się nie zwracać uwagi na to, że ktoś się o kogoś uparcie ociera lub po prostu stoi strasznie blisko, chociaż równie dobrze mógłby się odsunąć, ale chyba nie widzi takiej potrzeby. Jest to bardziej widoczne wśród starszych ludzi, młodzież stara się już raczej zachowywać jakiś dystans, lecz i tak jego pojęcie bywa inne, niż to, do którego się przyzwyczailiśmy. Dlatego wiele sytuacji, szczególnie właśnie w środkach transportu, bywa irytujących. Dochodzi do tego brak jakiegokolwiek skrępowania przy przyglądaniu się ludziom, a że mimo iż poruszamy się raczej turystycznymi szlakami, to i tak wciąż stanowimy jakiś powód do zainteresowania – podejrzewam, że Alicja z powodu urody ;D, ja zaś przez kolor włosów. No i wygląda to tak, że kilka par skośnych oczu najspokojniej w świecie wlepia się w nas na około minutę. Co ciekawe, tyle zazwyczaj wystarcza Chińczykom, aby się „napatrzeć” i wówczas już znajdują sobie inne zajęcie.

To jeszcze o krótko o miejscu, w którym teraz mieszkamy (trochę zmienił się nam widok z okna - patrz fotka). Wiedzieliśmy z komentarzy w Internecie, że będzie to tak wyglądało, więc zaskoczeni nie jesteśmy, ale opisać to należy. Otóż Chińczyk, u którego mieszkamy, ogłasza się, a właściwie swoje mieszkanie, jako hostel. Oczywiście jest to sporo naciągane – po prostu mieszkamy u niego w domu, na siódmym piętrze bloku sporego i nie najnowszego osiedla. Lokalizacja jest słaba, ale miasto i tak nie jest ciekawe (raptem jedna znana świątynia, a reszta poza miastem). W pobliżu zaś znajduje się istne zagłębie chińskich pyszności oraz nie wiedzieć czemu kilkunastu fryzjerów (!). Pokój jest bardzo ładny, gospodarz miły i jak na Chińczyka to „schludny” i dobrze wychowany, jego kilkunastoletni syn również. Dziwna wydała się tylko kwestia: „jak by się ktoś pytał, to jesteśmy znajomymi i przyjechaliście nas odwiedzić”, ale to już nie nasza sprawa jak to wszystko sobie Chińczyk wykombinował, aby zarabiać na przyjezdnych. Układ stoi, bo i on i my jesteśmy zadowoleni.

Jutro zaczynamy zwiedzanie od Grot Dziesięciu Tysięcy Buddów (Longmen). Szaolin sobie darujemy, bo z zaczytanych opinii, nie tylko od ludzi z Internetu, ale również w przewodniku wprost to piszą, że jest to już obecnie jedynie drogi i zatłoczony jarmark, a nie chcemy się zawieść jeszcze bardziej, niż na Zakazanym Mieście. Planujemy jednak wspiąć się na szczyt Songshan, na którego zboczu leży ów słynny buddyjski klasztor, lecz raczej podejdziemy z drugiej strony, od miasteczka Dengfeng. To tyle z planów na najbliższe dni. Być może już jutro wrzucimy jakieś fotki ze słynnych grot. (na fotce przykładowa ulica w Luoyang).

No i jeszcze zagadka dla fanów motoryzacji (zaprzęg koni mechanicznych ;p)



Oraz kościółek, który znaleźliśmy w trakcie spaceru. Jak widać Chrześcijański, ale nie jesteśmy pewni, czy Katolicki.

1 komentarz: