środa, 19 sierpnia 2009

kogucików na druciku

Wczoraj był trochę spokojniejszy dzień. Przespacerowaliśmy się po dwóch znanych ulicach handlowych: Wangfujing i Liulichang. Wangfujing jest ulicą, na której znajduje się wiele zagranicznych i chińskich markowych sklepów. Jednym słowem drożyzna. Ale warto się tam przejść z dwóch względów.

Po pierwsze znajduje się tam ogromna, pięciopiętrowa księgarnia, gdzie można buszować do woli. Oprócz chińskich książek jest tam wiele literatury zachodniej…. po chińsku :). Zarówno współczesnej, jak klasycznej. Szukaliśmy „Pana Tadeusza”, ale bezskutecznie. Nie poprzestaniemy jednak w poszukiwaniach :). Mimo braku „Pana Tadeusza”, nabyliśmy trzy książki za jedyne 20 zł. „Małego Księcia” (po chińsku oczywiście), „Historia muzyki chińskiej” i „Sen czerwonego pawilonu” (jest to klasyka literatury chińskiej).

Po drugie jest tam targ z pamiątkami oraz budki z jedzeniem, które nas odrobinę przeraziły. W Chinach często można spotkać takie małe stoiska, gdzie sprzedają usmażone w głębokim oleju mięsko lub warzywa nabite na patyczki. Otóż na tym targu, zamiast mięska w naszym tego słowa znaczeniu, nabite były różne robale, skorpiony (niektóre jeszcze się ruszały! – bo te patyki najpierw są wystawione jako surowe, dopiero gdy się wybierze sprzedawca je gotuje w oleju), rozgwiazdy, koniki morskie i jakieś jaszczurki. Z resztą zobaczcie sami:





Mieliśmy pecha, że akurat w tym miejscu dopadł nas głód, bo nie mogliśmy nic dla siebie znaleźć. W końcu zdecydowaliśmy się na przekąskę wegetariańską (aby przypadkiem nie natknąć się na jakiś ogon skorpiona), która wyglądała jak tortilla, tylko w środku była kapusta i kiełki soi.

Po spacerze po Wangfujing, udaliśmy się na ulicę Liulichang. Jest ona mnie komercyjna i z tego co zaobserwowaliśmy to skupisko artystów i rzemieślników. Można wyrobić sobie tam tradycyjną chińską pieczęć, zakupić reprodukcje znanych zwojów (czyli po prostu obrazów), nabyć przyrządy do kaligrafii, wachlarze, figurki i naczynia ceramiczne. Nie ma tam z kolei miejsca na kiczowate i tanie wyroby, które można znaleźć prawie wszędzie. Liulichang jest zdecydowanie ciekawsza, gdyż panuje tam specyficzny, chiński klimat. Chińczycy grają na ulicy w mahjonga, przejeżdżają rowerami, rzeźbią pieczątki… Wcześniej wspomniana Wangfujing wygląda jak typowa ulica w stylu zachodnim (no może oprócz targu ze skorpionami, ale on był schowany w ozdobnej bramie z napisem znaczącym mniej więcej tyle co „ulica małych przekąsek”).

Na Liulichang złapał nas już obiadkowy głodek, więc już po raz trzeci wylądowaliśmy w chińskim barze (obiadu, który opisywaliśmy przy okazji Wielkiego Muru nie liczymy, bo to była wykwintna restauracja) i po raz trzeci się nie zawiedliśmy. Tadeusz stwierdził, że ma trzy ulubione bary w Pekinie (bo w tylu byliśmy), ale w każdej chwili może mieć ich więcej :). Wszędzie porcje są ogromne (ja na ogół zostawiam prawie połowę, bo nie daję rady) i przepyszne. I niesamowicie tanie. Na ogół obiad dla dwojga z piwem wychodzi nas około 9 zł, raz nawet trafiliśmy na bar gdzie zapłaciliśmy 7 zł. I wyszliśmy tocząc się po chodniku z przejedzenia :). Mamy nadzieję, że w innych częściach Chin również spotkamy tak pyszne jedzonko.

Jeszcze jedno. We wszystkich zabytkowych miejscach znajdują się zakazy o treści „No Smoking”, nic więc dziwnego, że nie ma tu już Smoków ;p. Ale wczoraj na Liulichang takiego zakazu nie było, no i wreszcie mogliśmy spotkać Smoka.

Niebawem ruszamy na opisywaną w jednym z poprzednich postów stację Beijing Zachodni. Jutro rano (u Was środek nocy) będziemy już Xi’an. Zgodnie z planem mamy przejechać 1000 km w 11 godzin. Zatem w drogę…

2 komentarze:

  1. A ja myślałam, że naszych gdańskich kolorowych jarmarków Ci brak... :) Kasia

    OdpowiedzUsuń