niedziela, 23 sierpnia 2009

archeologicznie...

Tak jak wczoraj pisał Tadeusz, w samym Xi’an nie ma zbyt wiele do oglądania (oprócz życia Chińczyków oczywiście :P), więc dziś udaliśmy się poza mury miasta. Pojechaliśmy z wycieczką z hostelu, bo obiekty, które nas interesowały są oddalone od miasta około 30 km (i na dodatek nie znajdują się obok siebie, ale również kilkanaście kilometrów od siebie). Te „niesforne zabytki” to właściwie dwa wykopaliska archeologiczne, z których zrobiono muzea.

Pierwsze odwiedziliśmy muzeum Banpo. Są to pozostałości po pierwszych osadach na ziemi chińskiej, które zostały stworzone przez matriarchalną kulturę, zwaną Yangshao (ok. 5000 – 2800 r. p.n.e.). Widzieliśmy jak wyglądały domy i groby osadników. Między domami były wydrążone dziury, które stanowiły piwnice osadników, do przechowywania jedzenia. Z tego, że piwnice znajdowały się nie w domu, ale poza nim, dowiadujemy się (od pani przewodnik), że osadnicy dzielili się jedzeniem. Już więc w swoich podstawach Chiny były komunistyczne :) – z czego ku naszemu zdziwieniu zażartowała sama przewodniczka. Muzeum Banpo jest ogólnie ciekawe, ale dość małe i przez to nie powalające.

Zanim dojechaliśmy do muzeum zawierającego Terakotową Armię, zwiedziliśmy dwa zakłady rzemieślnicze. W jednym z nich wyrabiali i wypalali wojowników, identycznych z tymi sławnymi oraz inne wyroby ceramiczne. Niektóre były naprawdę warte uwagi, lecz niestety odstraszały kosmiczne ceny. Drugi zakład zajmował się pozyskiwaniem jedwabiu (!). Wreszcie mogłam zobaczyć na własne oczy jak wygląda kokon jedwabnika, maszyna do rozwijania nici, mogłam dotknąć jedwabnych nitek! (dla niewtajemniczonych – m.in. o tym pisałam moją pracę licencjacką). Ale moja radość nie trwała długo, bo okazało się, że pokaz rozwijania nici jedwabnej to był tylko wstęp, aby odwrócić uwagę od głównego punktu naszych odwiedzin, czyli od sprzedaży jedwabnych kołder :D. W Chinach jest to dość często spotykane zjawisko, że wycieczki zwiedzają jakiś zakład rzemieślniczy, a potem są namawiane do kupna tamtejszych wyrobów. Oba zakłady, które dziś zwiedziliśmy, takie właśnie były. W pewnym sensie jest to normalne, pamiętam jak byłam z wycieczką klasową na Kaszubach oglądać jak garnki na kole wyrabiają i na końcu był sklep z wyrobami. Ale w Chinach sklep jest 5 razy większy niż sam zakład i spędza się na oglądaniu wyrobów pięć razy więcej czasu niż na oglądaniu procesu wyrobu produktów. I tu znów wyłazi naciągalska natura Chińczyków, z którą nie da się walczyć (można jedynie w obronie stosować szereg uników). Oczywiście nikt nas nie zmuszał do kupna, ale sposób namawiania i tak jest czasem zbyt brutalny.

Gdy wreszcie dojechaliśmy do bram muzeum Terakotowej Armii, okazało się, że dopiero za jakąś godzinę zobaczymy to, po co przyjechaliśmy. Zanim dojdzie się do wojowników, turystów czeka jeszcze pół godzinny spacer po …. centrum handlowym. Było tam wszystko, od pamiątek, po KFC i Subwaya (i tak przewodniczka ratowała nas trasami na skróty). Po drodze zaszliśmy jeszcze do sklepu z pamiątkami, gdzie siedział rolnik (ten, który kopiąc studnię niechcący odkrył terakotowych wojowników – określany jest tu jako The Farmer!) i można było sobie z nim zrobić zdjęcie lub nabyć jego autograf :D. Niezła żenada. Oczywiście po drodze było jeszcze w chińskim stylu trzykrotne sprawdzanie biletów (to nas zawsze strasznie dziwi – po co tyle razy sprawdza się tu bilety?!)….no i wreszcie gdy dotarliśmy odetchnęliśmy. Cała ta komercyjna otoczka jest żenująca i męcząca, ale gdy już się dojdzie do odkrywek (bo tak się nazywają miejsca, gdzie znajdują się wojownicy), to czuje się ogromny zachwyt.

Pierwsza, największa i najbardziej znana odkrywka posiada około 6 tys. Terakotowych Wojowników (i trochę koni), zwróconych twarzą w jedną stronę (na wschód). Podobno każdy z nich ma inne rysy twarzy, my jednak nie byliśmy w stanie tego dostrzec, bo patrzeliśmy na nich z góry i z pewnej odległości. Za tym imponującym szykiem, znajdowały się stanowiska archeologiczne (gdzie wciąż jeszcze odkrywają resztę pozostałych wojowników) i tzw. „szpital”, gdzie restauruje się potłuczone figury i składa je w całość.




Odkrywka druga jest tak naprawdę jeszcze nie odkryta :P. Wojownicy są wciąż schowani w swoich „domkach”. Terakotowa armia została pochowana w takich jakby korytarzach, pokrytych belkami drewna i gliną. W tej odkrywce, widać jedynie kontury tych dachów, niektóre z nich są zawalone. Archeolodzy nie spieszą się z wyciąganiem wojowników, gdyż nie chcą popełnić wcześniejszego błędu, w wyniku którego wojownicy stracili swoje, nadane im w starożytności, kolory. Otóż pod wpływem powietrza, kolory te bledną po kilku tygodniach, przez co do tej pory wyciągnięci wojownicy są w kolorze gliny. Archeolodzy podobno mają już pomysł jak ich wyjąć , aby zachować oryginalne barwy, ale to oczywiście wymaga czasu. Odkrywka trzecia jest bardzo mała i znajdują się w niej figury wyższych rangą wojowników i ich koni. Istnieje jeszcze odkrywka czwarta, ale nie jest udostępniona zwiedzającym.



Terakotowa Armia jest naprawdę imponująca. Na dodatek, na północy znajdują się spowite mgłą góry Li Shan, skąd czerpano glinę, do wyrobu wojowników. Szkoda tylko, że Chińczycy bardzo starają się skomercjalizować ten teren, który powinien zostać raczej nienaruszony, aby zachował swoją majestatyczność. Jeśli w 1974 roku The Farmer (wówczas jeszcze tylko zwykły farmer) kopał na tym terenie studnię, to oznacza, że musiał być to teren jeszcze w jakimś stopniu dziewiczy. Terakotowa Armia w szczerym polu, zamiast w środku jarmarku, byłaby przyjemniejsza.

Co ponadto. To już uwaga od Tadeusza, który nawet swego czasu dostał się na Archeologię (ale wybrał Kulturoznawstwo). Otóż najbardziej Terakotowa Armia imponuje, gdy pomyśli się, że przez całe tysiąclecia, aż do wspomnianego roku 1974 informacji o takim zabytku były znikome. Jego odnalezienie było zaskoczeniem, nikt jej właściwie nie poszukiwał, bo nie miał do tego podstaw. Podobno istnieją szacunki niektórych Archeologów (może przesadzone, ale można o nich przeczytać), że spod piasków Egiptu wyłoniło się do tej pory zaledwie 2% starożytnego dziedzictwa. Nie do wyobrażenia jest co jeszcze pozostawili nam nasi przodkowie pod ziemią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz