czwartek, 27 sierpnia 2009

Dziesięć tysięcy wrażeń z Jaskiń Dziesięciu Tysięcy Buddów

Około 15 kilometrów od miasta w którym się znajdujemy jest kompleks grot Longmen, zwany Jaskiniami Dziesięciu Tysięcy Buddów. Kompleks ten jest ważnym relikwiarzem sztuki buddyjskiej. Są to wydrążone w wapieniu groty, a w ich środku znajdują się rzeźby lub płaskorzeźby Buddów. Buddyjscy mnisi zaczęli je tworzyć w 493 roku, a prace trwały przez ponad 600 lat. Widok na to skupisko jaskiń jest oszałamiający, ale liczby nie mniej zadziwiają. W sumie jest tam 1400 grot, 2800 inskrypcji i 100 tysięcy posągów (niektóre są ogromne, inne zupełnie małe – najmniejszy ma podobno 2,5 cm, ale my widzieliśmy tylko takie około 5 centymetrowe).

Obecnie ściany skalne wyposażone są w schody, dzięki którym można docierać do grot na różnej wysokości. Jest to dość męcząca wędrówka, ale wystarczy wyobrazić sobie w jakich warunkach (lub też pozycjach) mnisi rzeźbili te figury i od razu jest lżej :).

Mimo upływu czasu, rzeźby są bardzo dobrze zachowane. Z małym wyjątkiem. Wiele przedstawień nie ma głów, gdyż były one usuwane przez przeciwników buddyzmu lub też zwykłych złodziei. Jest jednak również wiele rzeźb, które uniknęły tego losu, po nich najbardziej widać, jak trwała (twarda :p)jest to sztuka.

Groty Longmen są jedynym miejscem, w którym pod względem ilości zwiedzających nie czuliśmy się jak w Chinach. Tłumy przewalających się Chińczyków być może odstraszyła cena (niestety największa jaką dotychczas spotkaliśmy – 120 yuanów od osoby, czyli dwa razy więcej niż na przykład Zakazane Miasto) lub też odległości geograficzne. W każdym razie mogliśmy nacieszyć się widokiem grot w spokoju, jakiego dawno nie zaznaliśmy będąc w Chinach.

Oprócz wejścia do grot, w cenie biletu wliczone były odwiedziny Baiyuan (Białego Parku), gdzie znajduje się grób znanego chińskiego poety epoki Tang – Bai Juyi. Wejść można było również świątyni buddyjskiej Xiang Shan (Świątynia Pachnącej Góry). Oba miejsca były bardzo przyjemne i zaciszne.

Mimo wysiłku jaki trzeba włożyć w chodzenie po skałach i skalnych schodach, wizyta w Longmen była bardzo kojąca. Nie dość, że uwolniliśmy się od tłumu Chińczyków, to pierwszy raz widzieliśmy w Chinach słońce i niebieskie niebo z chmurami. Jednak słońce to nie wiązało się z upałem, bo był mocny wiatr.





***

Wczoraj Tadeusz pisał o kolei chińskiej, a ja dziś napiszę trochę o autobusach ( dokładniej o autobusach w Luoyangu, bo w innych miastach z nich nie korzystaliśmy). Standard jest bardzo niski, są to tzw. „pojazdy trzęsiawki”, okna ledwo się trzymają w ramach :). Siedzenia są bardzo niewygodne, na ogół są zrobione z drewna, rzadziej z plastyku. Przy wejściu do autobusu jest taka metalowa skarbonka, do której wrzuca się 1 yuana (lub 1.5 yuana – zależy od linii autobusowej) i jest to cena jaką się płaci za dowolny czas przejazdu. A że przystanki są bardzo często, to jedzie się zawsze długo :). Autobusy są strasznie niewygodne do poruszania się po mieście przez obcokrajowców. Nazwy przystanków składają się czasem nawet z dziesięciu znaków, gdyż zawierają w sobie nazwę ulicy oraz nazwę danego przystanka na ulicy. Dlatego czasem dwie nazwy przystanków różnią się tylko jednym lub dwoma znakami i ciężko nadążać z porównywaniem znaków na przystanku z tymi na planie, w środku autobusu. Co ciekawe, większość kierowców autobusów to kobiety. No i jedna cecha jest wspólna dla autobusów, jak i pociągów. Otóż darmowy przejazd dla dzieci możliwy jest tylko do określonego wzrostu (nie wieku!). Zdaje się, że jest to 110 cm. Na kolei dodatkowo spotkać można ulgę dla dzieci poniżej bodajże 150 cm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz