poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Uwaga! Chińczyk, czyli oszust

Miarka się przebrała i nasza cierpliwość dla chińskiego plebsu została wyczerpana. Wiedzieliśmy jak to mniej więcej wygląda. Jak bardzo są natrętni i jak zawyżają ceny dla obcokrajowców. Dlatego na przykład nie jadamy w barach pozbawionych menu, również nie korzystamy z menu w języku angielskim, bo znajdują się w nich również angielskie ceny. Zdarzyło się nam już nawet otrzymać „rachunek” (w cudzysłowie, bo nikt tu paragonów nie wystawia) wyższy niż być powinien, po czym usłyszeliśmy, że „w cennikach są złe ceny” – ceny właściwe najwidoczniej są w tylko w głowie kasjerki. Niektórych Chińczyków często ponosi ponad zdrowy rozsądek i wymagają cen nie z tej ziemi (cen nawet nie z ziemi polskiej, a co dopiero chińskiej) i gdy wówczas odchodzimy, to postanawiają krzyknąć za nami kwotę nawet o połowę mniejszą. Do tego dochodzi ich pseudoamerykański marketing polegający na „zaprzyjaźnieniu” się z klientem, aby wywołać w nim poczucie zobowiązania do zakupu czegoś w zamian za poświęcony mu czas. Jesteśmy oczywiście dalecy od nabrania się na taki patent, ale niestety wciąż go na nas testują. Na przykład od jednej starszej wieśniaczki dowiedzieliśmy się, że Polska jest piękna i że ma ona w tym kraju wielu przyjaciół. Kobieta ta oczywiście nigdy o Polsce nie słyszała, nie wiedziała czy to w Europie, czy Ameryce (większość Chińczyków dzieli obcokrajowców na takie właśnie dwie grupy). Następnie zaś dowiedzieliśmy się jakie ma ona do zaoferowania suveniry i że musimy je kupić, bo musimy im, biednym rolnikom, pomagać.

O pieniądze zaczepił nas nawet mnich buddyjski, a miało to miejsce nieopodal kasy z biletami do Grot Dziesięciu Tysięcy Buddów, które kosztowały nas 120 PLN!

Sytuacje podobne można mnożyć. Nasza wyrozumiałość się jednak skończyła, gdy przy wchodzeniu na Songshan (o czym w kolejnym newsie) zostaliśmy oszukani o 60 yuanów – w biały dzień, przez pazernych i fałszywych Chińczyków. Problem był w tym, że na biletach wstępu (bilet wstępu na górę!) nie wydrukowano ceny i dopiero po niemal godzinnym marszu okazało się, że zamiast po 80 yanów pozostali wędrowcy płacili po 50. A to i tak masakra, bo rozumiemy, że trzeba na przykład zadbać o szlak turystyczny (a był owszem zadbany), ale chociażby taki Tatrzański Park Krajobrazowy radzi sobie z tym za jakieś 2 złote od turysty, a nie 25!

W każdym razie kasjerka oskubała nas o dodatkowe 3 dychy. W Chinach nie można po prostu wierzyć nikomu. Kupować można jedynie tam, gdzie robią to Chińczycy, a ceny wypisane są na produktach.

I niech się komuś nie wydaje, że to wszystko wynika z jakiejś biedy i uciemiężenia, jakiemu ten naród jest niby poddawany – bo tak to kreują nasze media. Niech taki mądrala tu przyjedzie i zobaczy jak Chińczycy są zaradni, a do tego posiadają małe wymagania, więc są w stanie się zadowolić i przez to są szczęśliwi, a wesołość ich widać na każdym kroku (szkoda tylko, że nie dzielą jej z obcokrajowcami). Bodajże w Przekroju przeczytałem kiedyś, że w Chinach obecnie dozwolone jest wszystko, oprócz polityki. Ze swojej strony dodam, że to co wolno robić na pewno to pieniądze. To, co Chińczykom dały reformy wolnorynkowe to nieposkromiona żądza pieniędzy, dla których zdobycia nie powstrzymują się oni od żadnych sposobów. Owszem, nie twierdzę, że w Chinach w ogóle nie ma biedy itd. Nie znamy przecież jakichś zapyziałych wiosek gdzieś na prowincji, ale właśnie o to chodzi, że ich nie znamy, a znamy za to sztuczki dobrze radzących sobie Chińczyków w popularnych turystycznie miastach. Te tysiące Chińczyków, z którymi mieliśmy do czynienia są po prostu pazerni i fałszywi.

1 komentarz:

  1. Ale się wkużyłeś ! Wyluzuj, jeszcze tylko pięć miesięcy :)))

    OdpowiedzUsuń