

Poza zajęciami, to dziś pierwszy raz od miesiąca zjedliśmy zwykłe (dla nas w chwili obecnej niezwykłe) kanapki. Pewna Słowenka zdradziła nam gdzie można kupić nawet niezłe buły i udaliśmy się tam dzisiaj. Do wyboru były ciabatty, małe bagietki i różne inne bułki. Wszystkie po 3 yuany. Do tego kupiliśmy sałatę (tutaj są takie malutkie, jedna ma zaledwie kilka listków), pomidory i ogórki (wyglądające jak połączenie długich ogórków z gruntowymi – miały chropowatą skórkę) i jakąś gumiastą wędlinę. No i ketchup w takich małych saszetkach (co by się nam nie popsuł). Po drodze kilo śliny się za nami ciągnęło. Jak dotarliśmy do akademika, to nawet butów nie zdążyliśmy zdjąć, tylko od razu zabraliśmy się za robienie kanapek. Były przepyszne. Nigdy nie przepadałam za pieczywem i w sumie miałam dość codziennego jedzenia kanapek (z braku przerw na lunch), a tu się okazuje, że człowiek miesiąc nie miał chleba w ustach i już mu źle :).
Co do przerw na lunch, to trzeba Chiny pochwalić, że upodobniły się w tej kwestii do Zachodu (Polsce jeszcze do tego bardzo daleko). Od 11.30 – 14.00 większość instytucji ma przerwę na lunch, a po 14.00 większość barów ma około dwugodzinną przerwę. Dzięki temu, człowiek nie czuje się taki zmęczony po dniu szkoły czy pracy. Co prawda to o wiele wydłuża dzień zajęć, ale za to nie trzeba biegać z kanapką w ręku do ubikacji lub parzyć języka gorącą potrawą żeby zdążyć w pięciominutowej przerwie miedzy zajęciami.
My ciągle o tym jedzeniu... :P Ale już niedługo o efektach jedzenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz